Janusz Meissner - cytaty z "Opowieści pod psem"



"Na przykład taki doktor B... miał psa-tytana, niemieckiego wyżła, o piekielnym temperamencie.
... dr B. bardzo był ze swego pieska dumny, bowiem Bull miał rodowód na trzydzieści sześć pokoleń, wypisany na czerpanym papierze, z pieczęciami i poświadczeniami, a poza tym rzekomo ukończył psi uniwersytet w Hamburgu...
- Jest posłuszny i świetnie ułożony - zapewniał nas dr B. - Ma górny wiatr, stójkę jak mur i nie goni zająca.
Nie pytaliśmy skąd pochodzą te wiadomości... Pewnie mu wypisali w indeksie.
Na wszelki wypadek poradziliśmy jednak doktorowi, żeby z początku wziął pieska na otok i przywiązał linkę do pasa. Była to fatalna rada...
... (Bull) potknął się o śpiącego zająca i gdy przerażony szarak szmyrgnął mu sprzed nosa, popędził za nim, porywając z sobą speszonego doktora na długiej lince.
Trzeba przyznać, że chody mieli dobre. I Bull, i dr B. Lecieli za tym zającem jak wicher! Tylko nać tryskała z kartofliska.
Doktor krzyczał "Bull, do nogi!", Bull ujadał, zapewne powtarzając to wezwanie zającowi, a zając - nie uczony w Hamburgu - nie mógł widocznie żadnego z nich zrozumieć, bo rwał na oślep przed siebie.
Przelecieli dwie morgi kartofli, przecwałowali przez podorywkę, odwalili dworskie ściernisko, śmignęli przez buraki, przez koniczynę, przez podmokłą łąkę, wyniosło ich na suche, w jakieś ogrody z rzędami agrestów i malin, a potem znów na pola.
Doktor nie miał już ani strzelby, ani kapelusza (z piórkiem), ani zapewne tchu w piersiach. Jeżeli jeszcze co miał, to chyba serce w gardle i duszę na ramieniu."



"Pan Mikołaj mówił do pleców Stefana:
- Powiadam ja panu, czorta diabła - co za odyniec! No - wzrostem jelenia!
- A może ty troszeczkę przesadzasz? - spytał Zbyszek sennie, choć nie bez zainteresowania.
- Nic nie przesadzam - odrzekł pan Mikołaj. - A za nim chmara! I duże, i małe...
- I średnie - wtrącił Zbyszek
- Razem tak sztuk ze czterdzieści...
Zbyszek aż stęknął.
- Gęsiego szły czy parami? - spytał.
Ale tamten przestał na niego zważać i opowiadał dalej, jak ubił owego odyńca "wzrostem jelenia", jak załadowano zwierza na sanie i jak w końcu po paru godzinach dzik ocknął się i prosto z sań drapnął do lasu.
- No-no - mruknął Zbyszek z podziwem. - Dobrze jeszcze, że jak powiadasz, nie był wypatroszony, bo po prostu trudno byłoby uwierzyć...
- To był mój sześćdziesiąty dziewiąty dzik - westchnął pan Mikołaj.
- Spudłowałeś sześćdziesiąt dziewięć dzików, czy wszystkie z sań uciekły? - spytał znów niepoprawny sceptyk."



"- Znam jednego myśliwego - oświadczył (Mietek) z powagą - który dziś ma już 94 lata i jeszcze poluje. Zdrów proszę pani, jak ryba, choć całe życie niezgorzej popijał i nadal popija, nawet do pierwszego śniadania. Nazywa się Figura. Ambroży Figura; bo jego brat Dominik, nigdy w życiu kropli wódki nie wypił - i co pani powie - umarł mając trzy lata!"



"... W leśniczówce zastaliśmy Mięcia, który czekał na nas z niecierpliwością przy stole zastawionym do śniadania. Pośrodku tego stołu królowała duża flacha jakiejś nalewki, która natychmiast zwróciła naszą uwagę.
- Skąd żeś ty to zdobył? - zapytał Jerzy podejrzliwie.
- Z lasu - odrzekł Mieczysław. - Spotkałem mego pupilka i tę pomidorową landarę.
... Błagał mnie ze łzami w oczach, żebym tę butelczynę przyjął jako dowód jego sympatii i wdzięczności, więc w końcu się wzruszyłem i wziąłem. Zaklinał się, że niesłodka; diabli go tam wiedzą, może się to da wypić...
- Może - zgodził się Jurek. - Nalej - zobaczymy.
Nalewka była zacna, wytrawna. Golnęliśmy pod jaja na twardo, pod wędzoną kiełbasę, pod szynkę z dzika, żeby się przekonać, czy idzie pod tego rodzaju przekąski.
Owszem, szła. Jeszcze jak!
- Wiecie co? - powiedział Mietek, gdy butelka została opróżniona do połowy. - Niezłe to jest, tylko mało. Ja myślę, że warto dolać do pełna czystej wyborowej. Smak będzie całkiem znośny, a wystarczy nam jeszcze na kolację.
Rada była dobra. Dolaliśmy. Miecio miał ochotę zaraz spróbować (pod tylżycki serek), czy jej nie zaszkodziło, ale Jerzy schował butelkę do kredensu. Dosyć tego żłopania o dziewiątej rano. Napijemy się wieczorem.
...
Dobrnęliśmy piaszczystą drogą do leśniczówki, zjedliśmy metr kiełbasy oraz jajecznicę z mendla jaj i przekonaliśmy się, że nalewka, jakkolwiek mniej esencjonalna i bledsza, da się jeszcze pić. Mietek znów wyciągnął ze swego przepastnego worka czystą wyborową i już bez pytania dolał do pełna.
...
Chodziliśmy za tym bykiem ze trzy ranki i trzy wieczory i wracaliśmy bez rezultatu...
...
Przez cały ten czas Mieczysław uzupełniał nalewkę czystą wódką, tak że teraz miała zaledwie lekko różową barwę, a zapas wyborowej był na ukończeniu. Ponieważ ostatniego dnia zabił sporego wycinka, którego trzeba było wysłać koleją do Bydgoszczy, zostałem w tym celu wydelegowany do Brodnicy, gdzie przy sposobności miałem załatwić zakupy.
...
Obładowany paczkami i butelkami wszedłem do sionki i zajrzałem do kuchni, żeby zostawić cukier i sól dla naszej gospodyni.
...
Jerzy i Mietek w pidżamach profilaktycznie zażywali przeciw katarowi bladoróżowego wspomnienia po nalewce (pod suchą kiełbasę).
...
- Przywiozłeś jakiejś wódki? - zapytał Mietek - Bo wielki czas dopełnić tę nalewkę - już jej niewiele zostało.
Spojrzałem na zawartość flachy z nalewką. Bełtało się tam na dnie kilkanaście kropel barwy leciutkiego roztworu sublimatu. Przelaliśmy te resztki do butelki z czystą wyborową, bo tak było prościej, ale nie zauważyłem, żeby ten dodatek w jakimkolwiek stopniu wpłynął na zmianę jej koloru i smaku."



- Janusz Meissner