Białoruś 2017 - Mój łoś

Po siedmiu nieudanych wyjściach (ciągle lało), wyruszamy na ostatni wieczorny podchód tej wyprawy. Wreszcie się wypogodziło. Nie pada, temperatura około 10 stopni.
Wraz z moim podprowadzającym Artiomem, udajemy się w rejon dawnej wsi Prusowki. 
Idziemy po dawnych łąkach, które zarosły łozami i zamieniły się w małe bajorka, z wysoką na ponad metr trawą. Nagle Artiom zatrzymuje się i mówi, że słyszy srokę, a to oznacza, że coś ją zaniepokoiło.
Zaczyna wabić, i nagle z daleka słychać stęknięcie byka. Rozpoczyna się wymiana stęknięć pomiędzy wabiarzem, a bykiem. Podprowadzający odskakuje do tyłu. Łamie gałęzie i hałasuje. 
W odległości około 350 metrów widzę czarne cielsko byka, który wolno człapiąc i sapiąc, zbliża się w moim kierunku, a potem znika za krzakami. Artiom cały czas hałasuje i odpowiada, a byk powoli się zbliża. Nie widzę go. Trwa to około 15 minut. 
W tym czasie zrzucam moskitierę i mam wrażenie, że wszystkie komary z okolicy rzuciły się na moją twarz. Nie zwracam na to uwagi. Słyszę, że byk jest blisko... i jest.
Wyłania się zza krzaków i staje na kulawy sztych w odległości około 80 metrów. Nie czekam, strzelam. Łoś po strzale robi woltę do tyłu, ja repetuję i strzelam w kark. Po tym strzale byk pada. 
Ruszamy zaraz do niego. Gdy jestem 3 metry od zwierza, widzę jego podniesiony łeb. Postanawiam go dostrzelić. Strzał... i... szok!!! Zwierz wstaje i rzuca się w moją stronę. Na szczęście jest to jego ostatni ruch, ale emocji z tym związanych długo nie zapomnę. 
Darz bór! - Wiktor Biesok