Pierwszy muflon

Sezon łowiecki 2010/2011 był najbardziej obfitym w zwierzynę trofeową i najbardziej udanym sezonem w moim krótkim łowieckim życiu. Nie dlatego, że strzeliłem trzy jelenie byki europejskie i byka jelenia wirginijskiego czy ciekawe kozły. Sezon był tak udany za sprawą mojego pierwszego muflona. Nie tylko dlatego, że jest to tryk bardzo mocny, złotomedalowy, ale głównie dlatego, że był pozyskany w naturalnych warunkach, w Polsce. Polowanie było naprawdę bardzo ekscytujące i bogate w łowieckie przeżycia.
Pod koniec grudnia 2010 roku zapytałem Kolegę, który prowadzi biuro polowań, czy nie ma jakiejś oferty polowania na muflony żyjące na wolności (nie chciałem strzelać tryka w zagrodzie u naszych sąsiadów).
Kolega zaproponował mi polowanie na mocnego tryka w zaprzyjaźnionym Kole Łowieckim, w okolicach Złotego Potoku. Bez zastanowienia zdecydowałem się na wyjazd.
2 stycznia o 6 rano byłem już w umówionym miejscu, w miejscowości Bystrzanowice Dwór koło Złotego Potoku, w myśliwskiej siedzibie Kolegi. Drewniany domek myśliwski wraz z obejściem był jednym z bardziej urokliwych jakie w swoim życiu widziałem (a widziałem nie jedną piękną leśniczówkę), a jeszcze piękniejsze było położenie domku.
Był on zatopiony w otaczający go krajobraz starego bukowego lasu, pagórkowatego terenu z pięknymi skałkami oraz licznych łąk i pól. Nie mogłem uwierzyć, że poluję w tak zachwycającym terenie niskich górek (Jura Krakowsko-Częstochowska), tak blisko przemysłowych śląskich miast.
O godzinie 8 rozpoczęliśmy podchód. Pierwsze wzniesienie i już wiedziałem, że polowanie będzie bardzo trudne i wyczerpujące. Wiele słyszałem na temat świetnego wzroku i inteligencji muflonów, a rzadki bukowy las utwierdzał mnie w przekonaniu, że ciężko będzie strzelić starego tryka. Emocji dodawały wielkie połacie świeżo zbuchtowanego lasu, gdzie znaleźliśmy wiele świeżych dziczych tropów, w tym kilka tropów grubego odyńca. Kiedy wychodziliśmy na pierwszy szczyt usłyszeliśmy dziki, których jeszcze nie było widać. Po 50 metrach, w krzakach zobaczyliśmy mocnego tryka, jednak nie zdążyliśmy go ocenić, gdyż coś go spłoszyło (z początku myśleliśmy, że muflon zoczył nasze sylwetki). Po chwili jednak wiedzieliśmy już, że to nie my przestraszyliśmy tryka, a wataha dzików, która buchtowała 100 metrów od niego. Ja, mając w planach tylko tryka, powiedziałem Koledze, że dzika nie strzelam, bo nie na takiego czarnego zwierza tu przyjechałem. Po krótkiej obserwacji zgodnie stwierdziliśmy, że w skład tej watahy wchodzi również duży odyniec. Po pół godzinie wataha przyszła do nas na jakieś 50 metrów, co upewniło naszą wcześniejszą ocenę grubego dzika. Kolega stwierdził "jak ty nie chcesz strzelać, to ja go strzelam". Nie protestowałem, bo nie myślałem o niczym innym, jak tylko o muflonie. Odyniec cały czas był ustawiony za krzakami, a dziki zbliżały się na taką odległość, że mogły nas już zwietrzyć, bo wiatr był coraz mniej korzystny. Odyniec kilka razy odsłaniał komorę, jednak Kolega nie oddał strzału. Dziki cały czas się tasowały, a przez kilka równie wielkich loch, o pomyłkę było bardzo łatwo. W końcu wlepiony w lornetkę słyszę strzał. Dzik pada w ogniu. Po dłuższej chwili podchodzimy do wielkiego odyńca i naszej radości nie ma końca, kiedy z kilku metrów dostrzegamy niesamowity oręż. Odyniec ważył ponad sto kilo, a trofeum złapało brązowy medal. Po ściągnięciu dzika (co kosztowało nas wiele energii), dalej polujemy na wymarzonego muflona. Podchodzimy kierdel z dwoma mocnymi trykami, jednak nie są to muflony na strzał. W końcu, na dwie godziny przed zachodem słońca, spotykamy kierdel, za którym idzie potężny tryk. Widzę, wiem, czuję, że to jest tryk, o którym marzyłem. Grzywa i ślimy są tak oszołamiające, że nawet nie myślę o strzale, a tylko chcę się napatrzeć na tego jakże pięknego zwierza. Odległość do oddania skutecznego strzału jest zbyt duża, więc postanawiam podchodzić. Jednak tryk był sprytniejszy ode mnie i pokazał, że nie będzie łatwym przeciwnikiem. W kilka sekund widziałem już tylko znikający pomiędzy grubymi bukami zad. Podczas następnych wyjść nie spotkaliśmy już tego tryka. Śnił mi się on po nocach. 
W końcu nadszedł dzień, w którym Święty Hubert zlitował się nad moim żywotem łowieckim. Ponieważ śnieg był bardzo głośny i nie było możliwości na skuteczny podchód, postanowiliśmy z Kolegą zasiąść przy wekslu, gdzie codziennie widzieliśmy świeże tropy muflonów. Wniosłem sobie krzesełko w dolinę i oparłem się o drzewo w oczekiwaniu na tryka. Po godzinie zobaczyłem kierdel, w którym był "mój" tryk! Muflony powoli przedefilowały mi na jakieś 50 metrów i okazji do strzału miałem wiele, jednak gdy zobaczyłem potęgę upragnionego tryka z tak bliskiej odległości, emocje wzięły górę i nie strzeliłem. Po chwili muflony zniknęły za szczytem. Byłem wściekły na siebie, że nie oddałem tak banalnego strzału, ale byłem również spełniony, po tak bliskim spotkaniu z tak potężnym zwierzem. W zasadzie nie myślałem już o strzelaniu, tylko o jego grzywie i ślimach, które naprawdę były imponujące, zwłaszcza, że w kierdlu był również inny tryk, który był naprawdę bardzo mocny, niemniej jednak w porównaniu z "moim" trykiem był małym muflonem. Nie myślałem nawet o podchodzie i tropieniu tych muflonów, myślałem tylko o tym, jakie są to niesamowite i piękne zwierzęta.
Kiedy emocje opadły, opamiętałem się i przypomniałem sobie, że przyjechałem tu na polowanie z zamiarem strzelenia tryka i jednak zacząłem planować podchód. Wiatr miałem niekorzystny i musiałbym obejść całą górę aby móc skutecznie wyjść z doliny, w której się znajdowałem. Zanim jednak zacząłem podchodzić, kierdel, który chciałem zlokalizować, lekko spłoszony wracał tą samą drogą. Tym razem opanowałem emocje, ale za "moim" szedł drugi tryk, na przemian z owcą. Zacząłem się denerwować, że nigdy nie zdobędę wymarzonego trofeum, pomimo tego, że mam go na wyciągnięcie ręki już po raz drugi. W końcu! Mój tryk zatrzymuje się, jednak za nim stoi drugi i jedną kulą strzeliłbym obydwa. Nareszcie! Drugi tryk idzie do przodu, jednak zaraz za nim idzie owca, która jak na złość zatrzymuje się na linii strzału. Serce wali mi coraz mocniej i szybciej. Jedno pociągniecie spustu i miałbym wymarzonego tryka, ale co z owcą? Pomimo dużego mrozu jest mi już bardzo gorąco. Widzę, jak moje oko jest już zmęczone. Zaczynam się denerwować coraz mocniej i czuję, że zwieńczenie polowania oddala się coraz bardziej. W końcu stająca na linii strzału owca rusza do przodu, a "mój" tryk idealnie stoi w bezruchu, z pięknie wystawioną komorą. Po krótkiej chwili strzelam! Tryk pada w ogniu! Przyjął kulę kalibru 30 R Blaser na wysoką łopatkę. Gdy zobaczyłem leżącego muflona, pozytywne emocje były tak wielkie, że nie byłem w stanie podjąć racjonalnej decyzji co robić. Trzymać go dalej w krzyżu (na wypadek gdyby strzał okazał się nieskuteczny), iść zobaczyć moje wymarzone trofeum, dzwonić po kolegę (który z innego wzgórza próbował nagrać całe polowanie)? Szybko jednak zrozumiałem, że dopóki się nie uspokoję, muszę czekać na rozwój sytuacji i dokładnie obserwować zachowanie leżącego muflona. Po około 15 minutach dzwonię do Kolegi, który już szedł w moim kierunku. Jego pierwsze pytanie "to był on?" Odpowiadam z wielkim uśmiechem na twarzy "TO BYŁ ON, a przynajmniej tak mi się wydaje". Idziemy zobaczyć moje upragnione trofeum. Wielka radość! Na rozkładzie potężny tryk, o wielkiej rozłodze i przepięknej wręcz niespotykanej sukni.
Ostatni kęs, złom, naznaczenie farbą, kilka zdjęć i reszta myśliwskich przyjemności. 
Wszystkim kolegom życzę tak wspaniałego trofeum, zdobytego w tak urokliwych okolicznościach, z towarzyszącymi łowom tak pięknymi emocjami.
To polowanie zajmuje zaszczytne miejsce wśród innych, niezapomnianych polowań górskich i bez wahania stawiam go na równi z Kirgizją, Bieszczadami czy polowaniami w Beskidzie Wysokim.

Darz bór! - Grzegorz Wieczorek