strona główna forum dyskusyjne

























Znak
ZNAK

Przy okazji świątecznego odkurzania myśliwskiej biblioteczki, wzrok mój jakoś dłużej zatrzymał się na małej książeczce Juliana Ejsmonta: Zabobony Myśliwskie. Patrząc na skromnie wydane dwadzieścia lat temu dziełko, znakomitego przecież autorstwa, zastanawiam się, dlaczego do tej pory jakoś go nie przeczytałem. Pewnie, dlatego że nigdy nie byłem przesądny, w gusła i zabobony nie wierzyłem, ale dziełko odłożyłem na biurko, zwykle tak czynię, kiedy mam w planie coś przeczytać.

Lektura wzbogaciła moją wiedzę sięgającą początków polskiego łowiectwa, szczególnie tą tajemną skrytą w ciemnych borach. Z przymrużeniem oka, ale z zaciekawieniem czytałem o wszech obecnych duchach, polujących błędnych rycerzach, wiłach i dziwożonach wodzących nieszczęsnych myśliwych, po młakach i topielach, skąd już nigdy nie wracali.

Według przesądów złotym środkiem tak na powodzenie jak i nie powodzenie na polowaniu jest, wróżba lub zaklęcie. Z wróżbitą nigdy w życiu nie miałem okazji się spotkać, zaklęć żadnych też nie znam. Chociaż moje łowiectwo całkowicie pozbawione cudownych zaklęć to tak nie było, wielokrotnie łowiecki sukces przyniosła mi magiczna siła zaklęta w kolanku białogłowy, szczególnie młodej i urodziwej, a do tego jeszcze obcej. Do tej pory przy łapaniu za kolanko jestem gorącym wyznawcą starej i pięknej myśliwskiej zasady "Im grubszy zwierz, tym wyżej bierz".

Oj wiele to razy polowało się, na bardzo grubego zwierza. W czasie samotnych nocnych zasiadek na ambonie, czy też obchodu uroczysk wielokrotnie obserwowałem dziwne zjawiska, jednak nikomu o tym do tej pory nie opowiadałem, tłumacząc to zmęczeniem, lub jak to mówią w naszych stronach na sądeczyźnie z kąd pochodzę: "pewnie mu sie cosik, przewidziało".

Zawsze fascynowało mnie wygwieżdżone niebo, szczególnie to październikowe przed wschodem księżyca, z jasno świecącą mleczną drogą, co chwilę spadającą gwiazdą, ponoć znaczącą odejście do krainy wiecznych łowów kolejnego myśliwego.

W taką październikową pełnię na zwyżce "pod baldachimem" czekam na wschód księżyca, gwiazdy powoli tracą swój blask, a nad Konotopiem wyraźna poświata zwiastująca rychłe ukazanie się tarczy, jak to mój przyjaciel Leśniczy- Jasiu mówi "zdrajcy miłości".

Nagle na wschód jak ognista strzała, nieboskłon przecina smuga spadającego meteorytu, a w przypuszczalnym miejscu upadku za łąkami na moment strzela w górę wąski bardzo jasny, wysoki płomień. Co raz wyżej podnosi się księżyc w pełni, robi się bardzo jasno, widoczność doskonała aż po horyzont. Nie ma jednak żadnego ruchu zwierzyny, chyba za jasno, jestem w łowisku zupełnie sam i czuję się jakoś dziwnie nie swojo, schodzę z ambony i powoli wracam na kwaterę.

Rano przed świtem idę na zejście, normalnie należało zasiąść pod lasem, na jednej z ambon i czekać na zwierzynę z chodzącą z pól do lasu. Mnie jednak jakaś wewnętrzna siła każe iść w przeciwnym kierunku, w stronę łąk. Nie bardzo wiem, po co tam idę?, ale przechodzę łąki w poprzek i wychodzę na górkę, na ściernisko po łubinie i o dziwo od razu trafiam wprost na idealnie wypalony krąg o średnicy około metra. Jest to na pewno miejsce nocnego upadku meteorytu, ale pomimo dokładnej penetracji, nic materialnego w wypalonym kręgu nie znajduję.

Co najmniej dziwny to przypadek, że na dużym, kilku dziesięciohektarowym ściernisku, akurat od razu trafiłem w to miejsce, może przypadek, a może to był jakiś znak tylko, że prze zemnie do tej pory pozostał nie odczytany?.


Opracował 11/10/2003
Bogusław Fikiel
Członek K.Ł. Bielik Szczecin
Przy R.D.L.P w Szczecinie

Powrót do polowań


Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.