strona główna forum dyskusyjne


























10 dni w Namibii

Tyle dziwnych rzeczy się wydarzyło zanim doszło do tego safari, że nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że od kilku lat marzyłem, żeby powtórzyć przygody opisane przez Hemingwaya zanim nastanie era kiedy jakiekolwiek polowania w Afryce będą zabronione. Moje dwie wizyty w Afryce (RPA, Kenia i Tanzania ) pobudziły chęć przeżycia tej przygody.

W Kenii poznałem księcia Eustachego Sapieche - zawodowego myśliwego, który był przewodnikiem dla myśliwych do czasu kiedy rząd kenijski zakazał prowdzenia polowań - praktycznie pozwolił, żeby kłusownicy wybili do nogi populację słoni i innej zwierzyny. Jedna z jego córek - która mieszka w Montrealu skierowała mnie do Pawła Kardasza - współautora (razem z Eustachym Sapiecha) bardzo dobrej książki pod tytułem ''SAFARI''. Moje safari zaczęło być prawdopodobne.

Niestety rok temu zbyt późno zacząłem się zajmować tym tematem i po wymianie kilku e-mails z Pawłem Kardaszem okazało się, że polowania w Afryce kończą się w listopadzie ( był to koniec października - a ja planowałem, żeby zjawić się w Afryce na koniec grudnia). Tak więc realizacja mojego marzenia odwlekła się o cały rok.

W następnym roku zacząłem planować mój wypad wcześniej, ale dla odmiany nie przewidziałem, że mogą wystąpić takie komplikacje. Zwlekałem do ostatniej chwili z podjęciem decyzji, gdyż moją sytuacja osobista nie była zbyt jasna. W końcu zrezygnowałem z safari - wskazując na moją skomplikowaną sytuację osobistą. Paweł Kardasz przysłał mi bardzo smutny e-mail, proponując, żebym może wpadł do Afryki chociaż na tydzień jeśli już nie mogę na miesiąc. Po długich rozmyśłaniach zdecydowałem się jechać tylko na tydzień - traktując ten wypad jako rekonesans przed prawdziwym safari. Paweł bardzo się ucieszył a ja zacząłem moje przygotowania.

Zarezerwowałem bilety lotnicze na trasę Montreal (Canada) - Atlanta (USA) - Johanesburg (RPA) - Windhoek (Namibia).(Fonetycznie nazwę tego miasta wymawia się tak : Wintuk). Kierowny jakimś przeczuciem zacząłem dzwonić do kontroli granicznej, żeby się dowiedzieć czy nie będzie problemu z transportem dwóch sztucerów. Kanadyjczycy nie robili żadnych problemów, ale odesłali mnie do swoich kolegów amerykańskich (z powodu mojego tranzytu przez Atlantę).

I tu zaczął się cyrk. Trzeba mieć specjalne zezwolenie (form 6) aby wwieźć na teren USA broń palną. Nie pomogły żadne tłumaczenia, że nie dotknę nawet tej broni, bo to tylko tranzyt. Sześć do ośmiu tygodni oczekiwania na to zezwolenie ( A TU ZA tydzień - SAFARI). Anulowałem bilety. Całe szczęście, że znalazłem bilety przez Europę.

Nowa trasa : Montreal (Canada) - Frankfurt (Niemcy) - Johanesburg (RPA) - Windhoek (Namibia). Po załatwieniu tej sprawy myślałem, że trzymam już pana Boga za nogi - do czasu kiedy dostałem e-mail od Pawła Kardasza, że właśnie w hotelu w Berlinie ukradli mu paszport i nie będzie mógł się zjawić w Namibii przed upływem miesiąca. Nieźle , pmyślałem sobie.

Przynajmniej zostawił mi wybór. Anulować mój przyjazd lub przyjechać i polować z zawodowym myśliwym, którego mi znalazł na zastępstwo.

Po moich perypetiach z biletami lotniczymi i kosztami, które właśnie poniosłem z powodu paranoi w USA - postanowiłem jechać w nieznane. Jedynym kłopotem była moja kiepska znajomość angielskiego, gdyż w Kanadzie posługuje się głównie francuskim.

Ale z drugiej strony po moich kilku wizytach w Afryce wiedziałem, że tamtejszy angielski pozostawia wiele do życzenia. Więc będziemy na tym samym poziomie albo też będziemy rozmawiać na migi. Gunter - mój nowy przewodnik mówi w trzech językach : afrykaner, niemiecki i angielski. Kolejność w jakiej je wymieniłem oznacza stopień znajomości danego języka.

Tak więc decyzja została podjęta, żeby nie mieć kłopotów z bronią zjawiam się na lotnisku 3 godziny przed odlotem. Na aluminiowym pudle z moimi sztucerami przykleiłem całą trasę jaką pokonam - czyli wszystkie daty i godziny odlotów, numery lotów i miasta, w których i z których samolot będzie startował i lądował. Dodatkowo adres gdzie będę w Afryce oraz datę plus wszystkie numery telefonów normalnych i komórkowych z moim włącznie, który działa na całym świecie.

Miła pani w czasie przyjmowania mojego bagażu zapytała mnie ile kilogramów amunicji mam w bagażu - po moich wielkich oczach zorientowała się, że nie wiem. Zaczyna się otwieranie torby, wyciąganie naboi, ważenie - 3,8 kilograma. OK. Może pan zabrać - limit jest 5 kg. Co za ulga - czy ktoś mnie o tym wcześniej poinformował ??? Spokojnie. Pani nakleja specjalne nalepki na każdy bagaż jakby był zarażony DŻUMĄ - << AMUNICJA >> a na metalowym pudle z bronią - << KARABINY >>. Zapomniała mi przybić pieczątkę na czole - << MYŚLIWY >>

Teraz Pani zamyka swoje stoisko (pomimo kolejki) i idziemy nadać mój specjalny bagaż z zupełnie innego miejsca. Wyobrażam sobie, że zatrudnili kogoś specjanie kto będzie leciał z moimi bagażami do Afryki i nie spuści z oka moich sztucerów. Co za radość, że tak dobrze to wszystko zorganizowane.

Sama podróż to pestka : 7,5 godziny (Montreal - Frankfurt), potem tylko 13 godzin oczekiwania na somolot do Johanesburga, sam lot do Johanesburga to następna pestka - 10,5 godziny, a w Johanesburgu 2 godziny czekania, żeby po 2 godzinach lotu dotrzeć do Windhoek. Co za radość. Jeszcze tylko w Windhoek trzeba wypełnić idiotyczną deklarację celną, stać w kolejce około godziny i to tylko po to by stwierdzić, że moje pudło, że sztucerami zginęło. Mój bagaż z amunicją jest, ale karabinów NIET. Teraz zaczyna się odsyłanie mnie od Annasza do Kaifasza, bo czarny personel na lotnisku (nie jestem rasistą, ale coś mi to dobrze nie wyglądało) nie za bardzo wiedział jaka jest procedura, do kogo się zwrócić i kto ma się tym problemem zająć. Po dwóch godzinach nikt nic nie wiedział. były różne przypuszczenia, ale nic konkretnego.

Jak na razie trzydzieści kilka godzin nie spałem i muszę się bić po angielsku z personelem, któremu taki przypadek nigdy się nie przytrafił. Dlaczego to właśnie mnie muszą się przytrafiać takie historie? Czy ja nie mam w życiu wystarczająco kłopotów? Przecież ja tylko chciałem odpocząć przez tydzień od tego codzieńnego cyrku.

Trzy teorie cyrkulowały w powietrzu: Sztucery zostały w Johanesburgu (wersja jeszcze - jeszcze).
Sztucery zostały we Frankfurcie (wersja tragiczna).
Sztucery nigdy nie opuściły Kanady (ta wersja groziła prawdopodobnym morderstwem szanownej Pani na lotnisku w Montralu).

Na tym etapie postanowiłem opuścić strefę bagażową i odszukać mojego nieznanego przewodnika Guntera. Nie był to głupi pomysł. Gunter okazał się barczystm sympatycznym niemcem, który natychmiast przejął pałeczkę i zaczął szukać odpowiedziałnych za ten << PORZĄDEK >> - tym razem w ich ojczystm języku - afrykaner. Niestety konkluzja była podobna - sztucerów nie ma w Windhoek. Postanowiliśmy opuścić lotnisko i pojechać do Windhoek - około 40 km. Tam coś zjeść i spróbować coś załatwić w biurze SAA (South African Airways) odpowiedziałnym za transport. Zacząłem być trochę zmęczony po blisko dwóch dobach w podróży, ale teraz poszukiwaniami zajął się Gunter.

W biurze SAA byli pewni, że sztucery nie zostały załadowane do samolotu w Johanesburgu i, że o 20.15 wieczorem będzie samolot z Johanesburga więc włożą je na pokład. Uszczęśliwieni tymi nowinami poszliśmy coś zjeść. W czasie kolacji Gunter dzwonił jeszcze w kilka miejsc aby sprawdzić czy rzeczywiście ktoś się zajmuje naszą sprawą i dopilnuje tym razem, żeby sztucery dotarły do Windhoek.

O 20.30 zadzwonił na lotnisko, ale okazało się, że samolot ma opóźnienie i, że jak tylko przyleci to ktoś nam podrzuci sztucery do restauracji. Jak na razie byliśmy zdecydowani czekać w restauracji a potem pomimo późnej godziny jechać do obozu oddałonego o ponad 400 km od Windhoek.

O 21.00 Gunter dzwoni na lotnisko i okazuje się, że policja nie chce wypuścić sztucerów jeśli nie zobaczy właściciela na własne oczy. Co za szczęście, że nie pojechaliśmy do obozu (był i taki plan) tylko zostaliśmy w Windhoek, bo łatwiej będzie teraz wrócić na lotnisko. To tylko 40 km i już jesteśmy. Lotnisko o tej porze już nie przyjmuje samolotów. Zostało kilku sprzątaczy i policjant, który chciał koniecznie widzieć moją twarz. Po złożeniu mojego drogocennego podpisu wszedłem w posiadanie moich dwóch sztucerów. Była 22.00 a ja prawie nieprzytomny z niewyspania. Gunter zadecydował, że wynajmiemy hotel i jutro rano pojedziemy do obozu.


Zobacz dalej

Opracował 16/12/2003
Sławek Łukasiewicz

Powrót do polowań


Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.