DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: Piotr Gawlicki20-09-2012
Polowanie w Kanadzie na czarne niedźwiedzie, cz.3

Moi koledzy strzelili już po niedźwiedziu, co opisałem w drugiej części tego artykułu. Piątego dnia polowania płynę przez jezioro na to samo stanowisko co poprzedniego dnia. Zasiadam na zwyżce, mając nadzieję, że oba misie widziane wczoraj znowu się pojawią. Widać, że nęcisko zostało w tym roku przeniesione i nie znajduje się na wprost zwyżki, gdzie bujnie krzewi się teraz roślinność na wysokość 2-3 m, tylko zrobiono je z prawej strony, a więc kierunek strzału byłby 90 stopni od kierunku siedziska. Okazuje się, że nie jest to problemem, bo zwyżka nie ma oparć i można na niej siedzieć bokiem, co w rezultacie nawet ułatwia oddanie strzału, bo można postawić wyżej lewą nogę na wzmocnieniu siedzenia i oddać strzał z kolana, a nie z wolnej ręki. Trochę wiało, co z jednej strony dawało oczekiwane ochłodzenia, ale z drugiej zagłuszało dźwięki, które miałem jednak zamiar wyłapać, gdyby nadchodzący niedźwiedź nadepnął na jakaś gałązkę. Szczęśliwie gdzieś około 20:00 wiatr ustał i zapanowała cisza, przerywana śpiewem ptaków lub skrzeczeniem wiewiórek.

Gdzieś około 20:40 słyszę jednorazowy dźwięk, który jest inny od słyszanych wokoło i może być sygnałem, że zbliża się niedźwiedź. Wpatruję się w miejsce, gdzie niedźwiedzie pokazały się wczoraj i nagle widzę, że bliżej, z lewej strony na wprost leżącej beczki od strony jej dna wychodzi niedźwiedź. Nie patrzy w moją stronę, a ja mogę spokojnie odbezpieczyć broń i podnieść ją do oka. Nie strzelam, bo niedźwiedź zaczyna się przesuwać w poprzek nęciska i odwraca się tyłem do mnie, pochylając się nad otwartą stroną leżącej beczki. Od tyłu nie będę do niego strzelał, a on dodatkowo siada na tylnych łapach i zaczyna konsumpcję. Mam czas zmierzyć do niego, a on raz pochyla głowę do ziemi, a raz ją podnosi, żeby przełknąć. Zastanawiam się, czy ewentualny strzał od tyłu przez kręgosłup przejdzie przez całą komorę i płuca, czy tylko przez górną komorę wyjdzie pod szyją jak się pochyli. Oczywiście nie decyduję się na taki "niestandardowy" strzał i czekam z bronią przy oku. Przyglądam się grzbietowi misia pochylającego się systematycznie góra - dół. Nagle, bez widocznego powodu niedźwiedź się podrywa i jednym susem znika w lesie, w miejscu gdzie wyszedł, czyli w lewo. Cóż go mogło przestraszyć, bo na pewno nie ja, nieruchomy i bezgłośny, a na dodatek siedzący z tyłu! Na odpowiedź nie czekałem długo, bo na wprost beczki, tym razem od prawej strony, jak cień wychyla się z lasu drugi niedźwiedź. Jest trochę większy, staje na połeć i patrzy w kierunku ucieczki tego pierwszego. Broń wędruje do oka, krzyż za łopatkę, a ściągnięcie spustu wywołuje huk zagłuszający wszystkie głosy przyrody. Niedźwiedź wykonuje sus do przodu, słyszę jego 4-5 skoków w moim kierunku w lesie po lewej stronie nęciska i odgłos zwalenia się w lesie. Jeszcze tylko wygłoszenie testamentu i wiem, że wyjazd na inny kontynent zakończył się oczekiwanym sukcesem łowieckim.

Sprawdzam telefon, jest słaby zasięg, mimo to dzwonię do Mike'a. Ten odbiera, ja go słyszę, ale czuję, że on mnie nie bardzo i połączenie urywa się. Powtarzam połączenie, ale z takim samym skutkiem. Dzwonię więc do Jerrego, ale nie słyszymy się. Wysyłam więc SMS do Jerrego, żeby powiedział Mike'owi, że niedźwiedź strzelony i leży. Mam potwierdzenie, że wiadomość przez Szwecję dotarła do Jerrego. Zaczynam się powoli zbierać, pozwalając na opadnięcie emocji, pakuję plecak, wyłączam ThermaCell i mija dobrych parę minut, zanim jestem gotowy do zejścia, a w lesie jest już naprawdę ciemno. Potem Mike mi mówił, że jak zobaczył, że to ja dzwonię, nie musiał się zastanawiać po co, bo powód mógł być tylko jeden - trzeba płynąć po strzelonego niedźwiedzia. Wsiadł więc do łódki i następnych kilkanaście minut zajęło mu dopłynięcie do mnie. Po drodze spotkał wędkarzy, wędkujących dość blisko mojego stanowiska, którzy powiedzieli mu, że słyszeli strzał. Spotykamy się na brzegu i Mike pyta co i jak, a ja potwierdzam, że miś na pewno leży, choć po zejściu ze zwyżki poszedłem prosto do przybijającej do brzegu łodzi. Zostawiam na łodzi plecak, zakładam latarkę czołówkę i z bronią prowadzę Mike'a na nęcisko. Oglądamy miejsce strzału, a farbę najlepiej widać na białych bułkach.
- Farba czy marmolada na tych bułach - pyta Mike, świecąc dokoła, ale ja nie mam wątpliwości. Świecimy latarkami. Mike bardziej po ziemi, szukając farby, ja szerzej i po kilku krokach znajduję farbę na gałęzi na wysokości 1,5 m.
- Ale skoczył - mówię, pokazując na farbę, a Mike, świecąc trochę dalej, odpowiada:
- Tam leży.

Podchodzimy trzy kroki, ja mam broń pod ramieniem, a Mike maczetę, którą trąca tuszę ewidentnie martwego niedźwiedzia. Przyjmuję gratulacje od Mike, który jest też zadowolony, że jego Europejscy goście strzelili już po niedźwiedziu.
- Bierzemy go sami, czy przyjedziemy jutro w kilku - pyta Mike.
- Bierzemy - mówię, bo niedźwiedzi nie patroszy się na miejscu strzału. Niedźwiedź ma według Mike'a około 90 kg wagi. Łapiemy go za przednie łapy, próbując ciągnąć, co nie bardzo się udaje, bo łapy szerokie i śliskie wypadają nam z dłoni. Postanawiamy wziąć z łodzi jakąś linkę, więc wracamy na brzeg, ja zostawiam broń i zakładam siatkę na głowę, bo komary nie dają żyć. Z linką wracamy do niedźwiedzia, przywiązujemy ją do obu przednich łap i jak ciężkie sanki ciągniemy tuszę do brzegu, z trudem przechodząc zwalone pnie, które przy chodzeniu nie przeszkadzały, ale przy ciągnięciu tuszy były dla nas niezłym wyzwaniem. Potem jeszcze wciągnięcie tuszy na łódkę i możemy wracać do domu. Siatka na głowie nie jest już potrzebna na pędzącej po jeziorze łodzi, więc ją zdejmuję, nie zauważając, że latarka czołówka ląduje gdzieś na brzegu. Nie będzie mi się chciało po nią wracać w następne dni i zostaje tam jako kontrybucja za udane polowanie. Pozostaje tylko przepłynąć jezioro, z punktu A do punktu B, czyli z miejsca strzelenia niedźwiedzia do obozu. W domu, oczywiście, gratulacje od Jerrego i Marka, a potem wspólnie z Mike'iem, Tony'im i wędkarzami ze Stanów raczymy się zimnym piwem i resztką szkockiej malt whisky.

Strzeliłem więc pierwszego w życiu czarnego niedźwiedzia, a Mike zaliczył 32 niedźwiedzia strzelonego u siebie w tym roku. Razem dysponował 45 licencjami, z czego myśliwym, przede wszystkim amerykańskim, sprzedał 42 i w tym nam, a 3 mu pozostały, bo przez granicę nie przepuszczono jednego z myśliwych z USA, zmierzającego na ostatni tydzień sezonu z dwójką kolegów. Okazało się, że komputery straży granicznej miały informacje o kryminalnej przeszłości mieszkańców Stanów. Ten miał wcześniej wyrok za jazdę pod wpływem alkoholu. Do Kanady miał wstęp wzbroniony i wraz z kolegami zawrócił do domu. Z powyższych liczb wynika, że 10 licencji do tej chwili nie wykorzystano i ci myśliwi niedźwiedzi nie strzelili. Pytam Mike'a dlaczego, a on odpowiada, że wszyscy strzelali, nawet nie raz, i choć większość trafiała, to 12 rannych niedźwiedzi nie udało się dojść. Z umiejętności łowieckich myśliwych amerykańskich Mike nie był specjalnie zadowolony.

W czwartek rano po śniadaniu idę na tradycyjną sesję fotograficzną, tym razem to ja i mój miś jesteśmy głównymi aktorami. Trochę może sztampowe zdjęcia, ale pamiątka cenna, a dodatkowo jeszcze Marek kręci parę ujęć kamerą. Mike i Austin zawożą misia na stół, gdzie we trójkę będziemy go skórować. Oglądam strzał idealnie za łopatkę, przechodzący przez oba płuca. Wiek niedźwiedzia Mike określa na około 9 lat i choć jest on zdecydowanie mniejszy od niedźwiedzia strzelonego przez Jerrego, to jednak ma bardzo ładne futro. Skórowanie idzie nam szybko i skóra z odcinkiem licencji ląduje w worku chowanym do zamrażarki. Głowę odcinamy i zamierzam sam wypreparować czaszkę, bo mówią mi, że czaszkę gotują w całości po odbiciu od tuszy. Najbardziej zainteresowany jest 16-letni młody Austin i przygląda się, jak pozbawiam czaszkę mięsni, oddzielam żuchwę, co jest trudniejsze niż u jelenia, czy rogacza, bo przecież niedźwiedź ma zdecydowanie większa siłę w szczęce niż nasze jeleniowate. Dobrze oczyszczoną czaszkę i żuchwę wkładam do zimnej wody, instruując Austina, że jeżeli chce uzyskać białą czaszkę, powinien trzymać ją przez dobę w kilkakrotnie zmienianej zimnej wodzie. Na koniec Austin wywozi tuszę do lasu. Kruki będą miały pożywienie na parę dni.

Wracamy do domu i odpoczywamy, bo upał coraz większy, ale wychodzę na zewnątrz i widzę, że Tony stoi przy garnku. Idę do niego i dowiaduję się, że od godziny dogotowywane są czaszki niedźwiedzi strzelonych przez Marka i Jerrego, bo wczorajsze gotowanie było niewystarczające, mimo że trwało 3 godziny. Mieszam w garnku i widzę, że z tym gotowaniem sobie nie bardzo radzą, więc postanawiam podzielić się z nimi swoim doświadczeniem. Pytam o wysokociśnieniową myjkę, ale Tony nie wie, bo jest u brata gościnnie. Szukam więc Mike'a i ten pokazuje mi, że taką ma. Podłączam myjkę do wody i agregatu prądotwórczego, bo prądu przecież nie ma, a w garażu znajduję metalowy zacisk, przy pomocy którego czaszkę będę mógł przytwierdzić do jakiejś stałej konstrukcji i potraktować myjką. Zabieram czaszki z garnka i robię pokaz czyszczenia myjką z resztek mięsa i mózgu. W parę minut czaszki są czyste, a Marek z garnka wyławia siekacze i dopasowuje do szczęk.

Wieczorem wypływamy na ryby, Jerry z Markiem, a ja z Austinem. Łowimy na trolling, ciągnąc błyski za wolno płynącą łodzią. Szczęście mi sprzyja i na kolację będziemy mieli szczupaka. Do tego wędkarze ze Stanów przynoszą nam filetowanego sandacza z własnych połowów i Jerry smaży ryby na oliwie. Dogadzamy sobie tutaj, bo Jerry jest mistrzem kuchni i ze wspólnie skompletowanych produktów, ulubionych przez każdego z nas, przygotowuje znakomite posiłki. Mike dwa, trzy razy wpadał do nas na obiad lub śniadanie i sam też nas zaprosił na świeże ryby. Przyrządzał je inaczej niż Jerry i na wspólnym obiedzie u niego każdy z nich przygotował ryby według własnych receptur. W praktyce różnica polegała na różnych panierkach. Panierka Mike'a oparta była na gotowych ostrych panierkach ze sklepu, a Jerrego to mieszanka mąki z bułką tartą. Ryby Jerrego bardziej nam smakowały, bo czuliśmy w nich podkreślony smak ryb, a ostra mieszanka przypraw Mike'a skutecznie ten smak zabijała.

Na piątek moim obowiązkiem było wypreparowanie czaszki, a przyjemnością obiad na zaproszenie Johanny, żony Mike'a, na który przygotowała dwie ogromne pizze. Czaszkę potraktowałem myjką ciśnieniową, jak dzień wcześniej, ale po zdecydowanie krótszym gotowaniu, więc siekacze nie powypadały, i wystawiłem na słońce, żeby bielała. Wieczorem popakowaliśmy czaszki i oddaliśmy Mike'owi. Wrócą do nas wraz ze skórą, wyprawioną na dywan pod kominek lub ścianę, ale czekać na to trzeba kilka miesięcy. Pizza była znakomita, a do niej włoskie wina czerwone i wieczór minął nam w miłej atmosferze z Johanną, Mike'iem, Tony’im i Austinem. Miałem w laptopie kilka filmów z pędzonych polowań na dziki, które gospodarze z przejęciem oglądali.

Następnego dnia czekała nas podróż, ale niezbyt długa, po skorzystaliśmy z zaproszenia Józka Starskiego, żeby w drodze do Toronto przenocować u niego w nowym domu w Temagami North, około 2,5 godziny drogi od naszego obozu. Tak właściwie, to powinniśmy byli w sobotę lecieć już z powrotem do Europy, ale asekuracyjnie rezerwowaliśmy bilety na niedzielę, na wypadek, gdyby ktoś z nas nie strzelił do piątku niedźwiedzia. Dzięki temu mieliśmy jeden dzień pobytu w Kanadzie więcej i mogliśmy skorzystać z zaproszenia Józka. Ponieważ nie czekała nas podróż do Toronto jednym skokiem, w sobotę nie musieliśmy się spieszyć i, po serdecznym pożegnaniu z Johanna i Mike'iem, wczesnym popołudniem wylądowaliśmy u Józka.

Do Państwa Starskich trafiliśmy bez problemu i znaleźliśmy się w pięknym domu stojącym bezpośrednio nad jeziorem, z przystanią dla łódek praktycznie w ogrodzie. Korzystając z weekendu, do ojca przyjechał syn Paweł z żoną i dwuletnim synkiem. Paweł, jak pozostali w rodzinie: myśliwy i wędkarz, wędkował na jeziorze. Wrócił na obiad przygotowany przez Grażynę według tradycyjnych polskich przepisów ze schabowym w roli głównej. Z przyjemnością odpoczywaliśmy na tarasie, rozmawiając o przeżytych przygodach łowieckich, koncentrując się szczególnie na polowaniu na czarne niedźwiedzie. Czas płynął szybko, a do spania każdy z nas otrzymał oddzielny pokój, bo dom jest duży i wygodny. Rano Józek odpowiadał za zrobienie sadzonych jajek na grillu, a po śniadaniu trzeba było jechać do Toronto: czekała nas 400 km podróż, a na lotnisku musieliśmy być około 14:00. Żegnaliśmy się serdecznie i wszyscy wyrażaliśmy nadzieję na rychłe ponowne spotkanie.

Lecąc do Europy, tracimy noc, bo lądujemy rano, choć na naszych zegarkach dopiero północ. W Düsseldorfie się rozstajemy, bo każdy z nas w dalszą podróż rusza innym lotem. Marek do Warszawy, Jerry do Stockholmu, a ja do Monachium, skąd lecę bezpośrednio do Gdańska. Loty moich kolegów były prawie natychmiast, a ja spędziłem jeszcze 2 godziny na lotnisku. Może dzięki temu uniknąłem problemów, jakie mieli Marek i Jerry. Ich samoloty były w ciągu 35-45 minut od przylotu, więc bagaże oznaczone były w Kanadzie jako priorytetowe. Kiedy znaleźli się na lotniskach docelowych, okazało się, że choć broń doleciała, to nie doleciały główne bagaże. Nie było to jednak zwykłe zaginięcie bagażu, choć obaj tak myśleli. Do Marka od razu zadzwoniła policja niemiecka z informacją, że w bagażu jest amunicja i proszą o zgodę na jej skonfiskowanie i dopiero wtedy dostanie pozostały bagaż. Rzeczywiście tak się wkrótce stało, ale amunicję też zwrócili. Do Jerrego nikt nie zadzwonił, ale w bagażu, który przybył wieczorem, nie było ani amunicji, ani zamka do sztucera, który Jerry, zgodnie ze szwedzkimi przepisami, trzymał w innym bagażu niż broń. Po dwóch dniach skontaktowała się z nim policja niemiecka i obiecała odesłać zarekwirowane rzeczy po przedstawieniu dokumentów potwierdzających, że zamek i amunicja były przewożone legalnie. Mnie niczego nie konfiskowano, choć na walizce przylepiono czerwony znacznik, który od razu wyłapał polski celnik i kazał pokazać dokumenty na przewóz broni, a następnie zliczał sztuki amunicji, porównując z moją deklaracją. Tu też okazało się, jak niespójne są polskie przepisy dotyczące przewozu broni. Gdy wylatywałem z Polski, bronią interesowała się tylko straż graniczna: broń zabrała wprost do samolotu, o konieczności zgłoszenia się do celników nie wspominając. Po powrocie do Polski odwrotnie: celnicy wyciągnęli mnie z grupy przechodzącej przez zieloną bramkę, informując, że wywóz broni z Polski poza Unię zgłasza się celnikom, a straży granicznej w ogóle nie obchodziła broń, która przyjechała na taśmie jak każda inna walizka. No cóż, wiedziałem, że jestem w Polsce, choć Kanada nie była dużo lepsza pod tym względem. W Toronto, gdy wylatywaliśmy, próbowałem w liniach lotniczych i w check-in zasugerować specjalne oznaczenie bagaży, bo oprócz broni mamy w bagażu amunicję, ale jedyne co usłyszałem, to że wszystko w porządku i nie powinienem się przejmować. Nie do końca okazało się to prawdą.

No cóż, niezwykle ciekawa podróż łowiecka dobiegła końca. Dwanaście dni w Kanadzie i samo polowanie to niezapomniana przygoda. Na pewno nie wszystkie emocje i przeżycia udało mi się oddać. Żadne opisy nie zastąpią własnych przeżyć i przygód w podróżach po świecie, szczególnie jak ich celem jest polowanie. Osobom bliżej zainteresowanym polowaniem na czarne niedźwiedzie w Kanadzie służę zdobytym doświadczeniem. Proszę do mnie pisać i pytać. "KANADA, kraj bobra i klonowego liścia", jak zatytułował swoją książkę Józef Starski, jest warta odwiedzenia, a polowanie na czarne niedźwiedzie to niezapomniana przygoda łowiecka.




26-09-2012 08:31 azil II Wpis usunięty administracyjnie. Przyczyna: post bez związku z niniejszym tematem, a nie dający się przenieść do Hyde Park.
26-09-2012 07:15 Loupsgarous Wpis usunięty administracyjnie. Przyczyna: post bez związku z niniejszym tematem, a nie dający się przenieść do Hyde Park.
25-09-2012 20:49 azil II Wpis usunięty administracyjnie. Przyczyna: post bez związku z niniejszym tematem, a nie dający się przenieść do Hyde Park.
25-09-2012 19:02 Loupsgarous Wpis usunięty administracyjnie. Przyczyna: post o negatywnym wydźwięku personalnym wobec innego uczestnika forum.
25-09-2012 18:28 azil II Wpis usunięty administracyjnie. Przyczyna: post bez związku z niniejszym tematem, a nie dający się przenieść do Hyde Park.
24-09-2012 16:19 Piotr Gawlicki Zainteresowanie cennikiem, w którym jest mowa o pudłach, może wynikać tylko z barku wiedzy, którą bardzo chętnie uzupełnię. Szereg kół łowieckich miało przypadki, że myśliwi zagraniczni konraktowali kilka byków lub kilkanaście rogaczy, strzelali kilka, a do pozostałych udawali że strzelają, pudłowali lub rezygnowali, bo może "wyjdzie za drogo". W tej sytuacji koła były stratne, bo po wyjeździe gości jest za późno na sprzedaż odstrzałów powtórnie. W związku z tym koła, które obawiały się takich sytuacji dostawały gwarancję w umowie, że dostaną zapłatę za te sztuki, których myśliwi nie pozyskają w liczbie zakontraktowanych, pod warunkiem, że podprowadzający podprowadzą pod więcej zwierzyny niż jest w kontakcie. Jeżeli mając więcej okazji dewizowiec nie strzeli tyle co zakontraktował, to zapłaci za brakujace sztuki do zakontraktowanych. Nie oznacza to płacenia za każde pudło, tylko zabowiązuje do płacenia, jeżeli strzelał do większej liczby sztuk niż miał w kontrakcie, a położył mniej niż było w kontakcie. Jeżeli zakontraktował np. 10 sztuk, spudłował 5 sztuk, ale strzelił 10 lub więcej sztuk, to oczywiście nie płacił za żadne pudła. W praktyce płacenie za pudła nigdy nie miało miejsca, ale dzięki temu strony miały dwustronne gwarancje. Dewizowiec, że będzie do czego strzelać, bo płacił za wynik polowania, a koło, że dostanie zapłatę, nawet gdyby znalazł się cwaniak, dla którego kontrakt na liczbę sztuk to tylko kartka papieru. W ten sposób nie ma wzajemnych pretensji, a koła nie są wykiwane, jak często zdarzało się, kiedy wybierały oferty biur polowań nie dbających o interes koła. PS - ceny licencji w Quebek na http://www.mrnf.gouv.qc.ca/english/wildlife/hunting-fishing-trapping/licence-rates.jsp
24-09-2012 12:49 Loupsgarous Wana, ja mam gdzie polować. Także w Kanadzie, Afryce Południowej i Stanach. Mój przyjaciel pracuje dla rządu kanadyjskiego i za licencję na odstrzał niedźwiedzia czarnego płacę 80 dolarów. Przelot i urlop z polowaniem jest w moim przypadku tańszy w Kanadzie, niż na Litwie, gdzie często jestem służbowo. Mnie chodzi o to, że kapitalistyczni pośrednicy z Kanady biorą opłatę tylko za postrzeloną, a nie za spudłowaną zwierzynę. Jaka sprzeczność do opłaty z katalogu pana Gawlickiego, gdzie od KOLEGÓW myśliwych żąda opłaty za pudła. Nie jest taka pozycja żenująca? Pudło może się zdarzyć. Jeżeli wyjdzie mi na strzał rogacz, dzik albo byk, na którego mnie nie stać, to mogę to powiedzieć, a nie "specjalnie" pudłować. Pobieranie opłaty za pudła jest nie na miejscu. I jakoś do tej pory pan Gawlicki nie powiedział dlaczego żąda takiej opłaty. Za to kilku "mecenasów" pana Gawlickiego zabierało głos, ale był to tylko bełkot, a nie sensowne wyjaśnienia.
Pozdrawiam.
22-09-2012 23:26 Marek Biały Fajne!
22-09-2012 20:44 Wana Loupsgarous, chciałbyś zapolować u Gawlickiego, tylko obawiasz się pudeł? Nie gryź się tak, nie ma obowiązku polowania tam, gdzie ci warunki nie odpowiadają.
22-09-2012 19:16 Loupsgarous O to chodzi, że jak była farba, to nie można mówić o strzale "spudłowanym". Strzał spudłowany jest wtedy, kiedy brak farby, bo pocisk poszedł ileś tam metrów, czy centymetrów obok celu.
Czy za taki strzał też trzeba płacić, jak u pana Gawlickiego w cenniku?
21-09-2012 19:53 Stanisław Pawluk Wpis usunięty administracyjnie. Przyczyna: post bez związku z niniejszym tematem, a nie dający się przenieść do Hyde Park.
21-09-2012 19:35 Jozef Starski Dla pytających o cennik i spudłowany strzał do niedźwiedzia. Jest taka pozycja (przewidziana) w każdym cenniku outfitter'a. Spudłowany strzał, jest farba, niedźwiedź poszedł - wykonałeś odstrzał i już po polowaniu. Jeśli nie ma farby...to nadal ma się szanse na polowanie. W Kanadzie płaci się z góry za polowanie, za odstrzał i w takim przypadku nikt nie zwraca pieniędzy za nieskuteczny strzał myśliwego (kiedy była farba).
W niektórych rejonach Kanady, jak np., w prowincji Alberta, myśliwy w czasie wiosennego polowania może wykupić dwa odstrzały na czarnego niedźwiedzia.Jeśli jednego spudłuje, to ma jeszcze szanse na dodatkowego, drugiego niedźwiedzia. Tam też występuje ta sama interpretacja skutecznego polowania i jego kosztów.
21-09-2012 10:26 hunter26 Gratuluje udanej wyprawy i przezyc z tym zwiazanych. Darz Bor.
21-09-2012 09:19 kiryk Loupsgarous, Twoje wątpliwości rozwiałaby informacja, czy odstrzał niedźwiedzia był na ryczałt, czy na cennik np. w zależności od wagi lub rozmiaru skóry. Jak na ryczałt, to pudłujcie sobie do woli, ale jeżeli na cennik, to pewnie trzeba płacić.
21-09-2012 08:44 Loupsgarous Gratuluj udanego polowania i niezapomnianych przygód!

Zastanawiam się też, czy w cenniku organizatora jest pozycja "spudłowany strzał" i ile baksów trzeba wybulić?
Pytam dlatego, że strzał do niedzwiedzia, to nie strzał do dzika, rogacza, czy jelenia i zapewne wielu ponoszą nerwy przez co pudłują.
Wiadomo, że po takim strzale podprowadzający i organizator nie jest zadowolony, a że narobił się i niedzwiedz był na strzał, to chyba ujdzie płazem pudlarzowi. My możemy pochwalić się gościnnością i wyrozumieniem dla takich strzelców, ale kapitaliści z Kanady, czy Stanów nie mogą sobie na taki gest pozwolić.
20-09-2012 20:34 Artur123 Przyłączam się do gratulacji. Opowiadanie przeczytałem z dużym zainteresowaniem.
20-09-2012 16:54 Troper Wspaniała przygoda trzech muszkieterów jak nazwał ich Kol. Starski, ciekawe polowanie przedstawione w trzech częściach opowiadania Kolegii Piotra jako "Polowanie w Kanadzie na czernrgo niedźwiedzia" garatuluje pozyskania wspaniałego zwierza i pięknego trofeum.Pozdr DB
20-09-2012 16:09 Jozef Starski Gratuluję jeszcze raz Kolegom udanego polowania na czarne niedźwiedzie w Kanadzie, a Piotrowi fajnego, interesującego opowiadania.

Podziwiałem tych trzech "muszkieterów" swobodnie poruszajacych się po obcym dla nich kraju. Po spotkaniu z nimi, byłem pewny, że dadzą sobie radę w każdych okolicznościach, bo przekonałem się, że posługują się bardzo dobrze językiem angielskim, o czym - zapewnie przez skromność - Piotr nie wspomniał w tym opowiadaniu.

Miesiąc temu gościłem dwóch innych myśliwych z Polskich, też polujących na czarne niedźwiedzie w Ontario, ale "nieśmiałych" językowo. Dopiero po paru dniach, kiedy nauczyli się poprawnie wymawiać i rozróżniać - Bear od Beer - polowanie nabrało rumieńców, przynajmniej taki zawitał na twarzy outfitter'a, bo od tego momentu mogli się swobodnie porozumiewać, bez pośrednictwa tłumacza.

Darz kanadyjski Bór - Koledzy!

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.