DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: shi04-11-2006
Noc Lisów

Temperatura - 22 stopnie dawała odczuć się w całej swojej okazałości. Mroźny dotyk wieczoru zmusił ludzi do ukrycia się w zaciszu swoich domostw, gdzie z pasją oddawali się oglądaniu telewizji, szydełkowaniu i plotkowaniu na wszelakie tematy. Cała wieś okryta białą, śnieżną kołderką, pod którą schroniły się podwórka, ogrody i domy, wyglądała niczym wyrwana z baśni o królowej śniegu. Na zewnątrz było bardzo jasno, okoliczne pola spowite czerwonawym blaskiem pobliskiej Petrochemii, zapewniały widoczność nawet do 2 kilometrów. Właśnie takie warunki są idealne do nocnych polowań na lisy. Nie potrafiłem i nie chciałem przepuścić takiej szansy, która nadarza się tylko w zimę. Ten wieczór i tę noc postanowiłem spędzić w terenie na polowaniu. Podjęcie właściwej decyzji nie zabrało mi wiele czasu, mimo siarczystego mrozu i warunków odstraszających większość normalnych ludzi, postanowiłem zmarznąć. Zasiadka na lisa w mroźną, białą noc, jest moim ulubionym sposobem polowania i chyba na zawsze nim pozostanie.

Przygotowania rozpocząłem o godzinie 16.00, już po zapadnięciu zmroku. Ciepłą odzież, która jest niezbędna na takie wyprawy miałem przygotowaną w szafie na ubrania, latarkę czołową i latarkę ręczną schowałem do kieszeni ciepłej wojskowej kurtki. Za potrzebne uznałem również zabranie kominiarki z racji ochrony twarzy przed mroźnym wiatrem. Tak grubo ubrany i właściwie wyposażony, wyruszyłem w okryte śniegiem pola z nadzieją ustrzelenia co najmniej jednego mykity.

Dochodziła godzina 17.00, gdy wyszedłem z podwórka na drogę prowadzącą od wsi do pobliskiej oczyszczalni ścieków. Po przebyciu kilkudziesięciu metrów zauważyłem sznurującego prostopadle do mojej trasy lisa, był w odległości około 100 metrów. Ukucnąłem w nadziei, że nie zostanę wypatrzony, jednak bezowocnie, po chwili zobaczyłem lisią kitę umykającą w cień poza pobliską latarnię. Moje nadzieje ustrzelenia w tej sytuacji lisa zostały rozwiane. Jednak wiedziałem, że gdzieś tam są lisy, które spotkam dzisiejszego wieczoru.

Po chwili rozczarowania udałem się w dalszą drogę do mojego ulubionego miejsca, stogu słomy na którym z belek ułożyłem coś w rodzaju wału chroniącego przed wiatrem i wypatrzeniem przez zwierzynę. Jakież było moje zdziwienie gdy wewnątrz mojego "słomianego fortu" ujrzałem ślady lisa i świeżo oddany mocz z wyraźnym siarkowym zapachem znaczącym terytorium danego osobnika. Po chwili rozbawienia z zaistniałej sytuacji zająłem stanowisko na siedzisku zrobionym z belki słomy i rozpocząłem oczekiwanie. Po kwadransie w oddali ukazały się sylwetki dwóch bawiących się zajęcy, które z fantazją oddawały się wzajemnym pościgom robiąc przy tym widowiskowe uniki. Po kilku minutach, dwaj harcownisie zajęli się rozkopywaniem śniegu w poszukiwaniu pędów trawy. Siedząc tak i obserwując posiłek zajęcy, kątem oka dostrzegłem w oddali ruch po mojej prawej stronie, to z brzozowego, małego zagajnika beztrosko wymaszerował lisek i skierował się w kierunku dwóch zajączków, które postanowiły nie kusić losu i dziarsko umknęły w pobliskie pisma.

Mykita nie zmienił jednak kierunku i nadal udawał się w tę stronę. Na skuteczny strzał był za daleko, więc postanowiłem zaczekać aż przetnie miedzę pola, na którym znajdowało się moje stanowisko. Nagle lis zatrzymał się i znacząco spojrzał w moją stronę. Oznaczało to tylko jedno, doszedł do miejsca w którym wiatr wiejący od mnie doniósł mu o mojej obecności. Po chwili ujrzałem kolejną tego wieczoru umykającą w pośpiechu kitę. Postanowiłem nie załamywać się porażką, lecz zmienić miejsce zasiadki na kolektor ściekowy nad pobliską rzeką. Rzeka w całości pokryta była lodem, wyjątkiem był przybrzeżny pas powstały w wyniku ujścia do rzeki ciepłej oczyszczonej wody z oczyszczalni. To właśnie wzdłuż tego pasa wody po rzecznym lodzie wędrują lisy w poszukiwaniu suchego zejścia na brzeg. Lód zaczynał się w odległości dwadzieścia metrów od brzegu, więc była to odległość właściwa do oddania skutecznego strzału.

Po pół godzinie oczekiwania po lewej stronie w odległości około 500 metrów na wysuniętym cyplu przybrzeżnej plaży ujrzałem lisa, który podążał w moim kierunku, wiedziałem, że za chwilę zniknie mi z oczu, ponieważ skryje się w drzewach porastających brzeg rzeki. Znałem jego trasę, podążał teraz stałą ścieżką, która przecinała okolice kolektora i biegła w kierunku miejsca czatowania na dzikie kaczki beztrosko zasypiające na brzegu. Postanowiłem wyprzedzić bieg wydarzeń i zająć stanowisko w pobliżu trasy nocnego zawadiaki. Za dogodny punkt obrałem cień dużego drzewa który zamaskuje kontrast mojego ubioru z białym otoczeniem. Z wielkim podnieceniem zająłem stanowisko i oczekiwałem nadejścia upragnionej zdobyczy. Po kwadransie zrozumiałem, że po raz kolejny zostałem wystawiony do wiatru, jednak postanowiłem po cichutku pójść lisią ścieżką w kierunku skąd miał nadejść mykita.

Po kilkunastu metrach ujrzałem go, stał na skraju dużej kry lodu i z zaciekawieniem obserwował innego lisa wędrującego wzdłuż pasa wody nad którym czatowałem. Po chwili odwrócił się i powoli zaczął iść w kierunku lądu, pomimo, że byłem od niego kilkanaście metrów, nie widział mnie gdyż byłem ukryty w cieniu drzew. Lis zaczął dochodzić do przesmyku w pozbawionych liści gałęziach, co dało mi okazję do oddania czystego, precyzyjnego strzału. Zmierzyłem do lisiej sylwetki, prowadziłem ją lufą jednocześnie zwalniając bezpiecznik. Po sekundzie padł strzał, a następnie drugi, dla pewności. Lis ruszył pędem w kierunku brzegu i zginął mi z oczu, przeładowałem z nadzieją, że za chwilę wyskoczy spod małej nadbrzeżnej skarpy i ruszy w kierunku pól. Tak się jednak nie stało, zapewne zbarczone zwierzę uciekło w kierunku z którego przyszło, zostawiając mi rozczarowanie i wątpliwość w moje umiejętności strzeleckie. Postanowiłem ocenić skuteczność mojego strzału powoli z wycelowaną bronią doszedłem do miejsca spodziewanego pojawienia się lisa, spojrzałem w dół dwu metrowej skarpy, leżał tam wydając ostatnie westchnienia. Nigdy nie uważałem dobijania konających zwierząt kijem, w moim przekonaniu jest to zwykłe świństwo. Nigdy nie żałowałem amunicji na dostrzelenie dogrywającego zwierzęcia i skrócenia mu cierpień. Oddałem jeden celny strzał w głowę śrutem 3 mm. Lis skonał, a ja zszedłem by ocenić pozyskane trofeum. Była to stara liszka, miała około 8 lat, gęste rudawe futro było cenną pamiątką tego polowania. Pochwyciłem zdobycz za tylne łapy i zaniosłem w pobliże kolektora i ponownie rozpocząłem oczekiwanie na następnego lisa grasującego gdzieś w okolicy.

Po godzinie na lodzie około 400 metrów ode mnie zobaczyłem liska idącego w kierunku zachodnim, i znacząco spoglądającego w moim kierunku. Zapewne był to osobnik obserwowany przez starą liszkę a spłoszony moimi strzałami. Widziałem go jeszcze wiele razy, wiele wieczorów spędzonych w tym miejscu tamtej zimy, zawsze w tej samej sytuacji, gdy był daleko od kolektora szedł skrajem lodu, następnie gdy zbliżał się na pewną odległość, jednak zawsze zbyt dużą do oddania celnego strzału, obchodził moje stanowisko szerokim łukiem po lodzie, a gdy w końcu mnie minął, powracał na swoją trasę, zatrzymywał się spoglądał w moim kierunku i dumnie odchodził w dal. Ten rudy cwaniaczek był troszkę kulawy, a ja nawet nadałem mu imię Kuternoga, zapewne był swoistym weteranem jakiegoś polowania na drugim brzegu rzeki, z którego udało mu się umknąć ratując skórę.

Tego wieczoru odszedł w dal po raz pierwszy, a ja postanowiłem udać się na krótki spacer do małej zatoczki w pobliże miejsca polowań lisów na dzikie kaczki. Idąc tak rozmyślałem dokąd udał się kuternoga, aż doszedłem do zatoczki, była pusta, nie pływała w niej żadna kaczka, z pewnością musiał polować tu już jakiś lis i wszystkie ptaki zostały spłoszone. Udałem się więc w drogę powrotną. Idąc w cieniu nadbrzeżnych drzew ujrzałem kolejnego wędrującego ponad skrajem lodu lisa. Zachowywał się dość dziwnie, przystawał, zataczał kółko, wracał się w stronę z której przyszedł, następnie znów zawracał, lecz mimo tej nie rozumianej przeze mnie zabawy zbliżał się w moim kierunku. Postanowiłem wykorzystać szansę. Nieopodal mnie w kierunku rzeki przewrócone było drzewo które wystawało ponad lód, dostrzegłem szansę zbliżenia się do trasy lisa i zwiększenia możliwości celnego strzału. Cichutko zszedłem z małej skarpy na wąską plażę, a następnie czołgając się po lodzie oddaliłem od brzegu na jakieś cztery metry, korzystając z osłony zwalonego pnia drzewa. Wraz ze skończeniem się naturalnej osłony, zatrzymałem się i przykucnąłem, oczekując nadejścia liska. Po chwili ukradkiem wyjrzałem w jego kierunku był około trzydziestu metrów po skosie na lewo ode mnie, dzielił mnie od niego pas wody szerokości kilkunastu metrów, rozumiałem, że nawet jeśli padnie w ogniu, nie podejmę go tej nocy. Po chwili doszedł do mojej wysokości, był prosto we mnie, ja na lodzie i on na lodzie a między nami lodowata woda. Złożyłem się do strzału i prowadząc szynę luf razem z jego sylwetką odbezpieczyłem broń, wstrzymanie oddechu, głuchy strzał i pomarańczowo-niebieski ogień z lufy, potem kolejny, ułamek sekundy broń złamana, eżektory zadziałały prawidłowo i po chwili dymiące łuski stuknęły o lód, po następnej kolejne dwa pociski w komorach nabojowych- broń gotowa do strzału. Lis padł lecz wolno ciągnął się w kierunku drugiego brzegu, kolejny strzał- lis zaległ nieruchomo, ostatni strzał, dla pewności i skrócenia cierpień drapieżnika.

Lis leżał na pokrytym śniegiem lodzie kilka metrów od wody. Tak bardzo chciałem w jakiś sposób dostać się do niego ale wiedziałem, że to niemożliwe. Wolno wyszedłem na brzeg i ostatni raz spojrzałem w kierunku martwego zwierzęcia, które zostanie tam aż do wiosennych roztopów, a potem odpłynie wraz z topniejącym lodem. W tej chwili zaczął padać drobniutki śnieg przykrywając lisa białym puchem. Po paru minutach zarysy jego sylwetki stały się nie widoczne, jakby lis nagle rozpłynął się wśród płatków śniegu.




28-09-2008 15:37Hubert Cmoże by tak na strzelnicę częściej...???
26-12-2006 08:29AlusDosyć ciekawie opisane "lisie przygody" z tym, ze dla mnie sporym dysonansem jest "zbarczenie" lisa jak też wzięcie go za tylne "łapy".

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.