DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: jani17-04-2012
Eldorado w Kotlinie Kłodzkiej

Ludowe porzekadło mówi, że nieszczęścia chodzą parami.
Pięćdziesiąty trzeci sezon łowiecki w moim życiu zaczął się od przygód, które zaprzeczają temu porzekadłu, a wręcz udowadniają rzecz odwrotną: to szczęścia chodzą parami!

Styczeń przyniósł mi zdobycz niezwykłą; muflon strzelony w Kotlinie Kłodzkiej po ekspresowym wezwaniu od Kamila (mail: Sprawa aktualna tylko w najbliższy weekend!), kwiecień był efektem styczniowego spotkania po pokocie u Roberta.
A już myślałem w swej naiwnej świadomości, że nic mnie w życiu nie zaskoczy!
Kanadyjskie zdarzenia z brakiem biletu do metra i przypadkowe wejście do księgarni w Toronto, z której nie mogłem trafić do wyjścia, bo ekspozycja miała wielkość rynku w średnim mieście, upadły po pierwszym rekonesansie rewirów łowieckich Kamila. Ale nie wielkość obwodów dzierżawionych przez jego Koło (17 tys. hektarów) wywarła na mnie takie wrażenie: widziałem większe obwody.
Zacznę od początku.

Terenówka naszego gospodarza jest pojemna i szybka! Ma niezwykłą skłonność do pokonywania najwymyślniejszych przeszkód stworzonych przez naturę. Tym samochodem nie wybiera się dróg, nie szuka przejazdów i mostków, na bezdrożach porosłych tarniną i jakimiś bliżej nieznanymi dla mnie drapiącymi krzewami po prostu się jedzie! Wszystko musi ustąpić, a nasz Przyjaciel Kamil ani chwili nie sprawia wrażenia, że gdyby przed nami wyrósł nagle ni stąd ni zowąd Chiński Mur, nie przejechalibyśmy go niczym Copperfield!

Siedzimy we wnętrzu luksusowej limuzyny wielkości dużego pudła na kapelusze, jest nas trzech, nasza broń, cały ekwipaż i prowiant, dwie łopaty, trzy butelki z napojami (panowie myśliwi są wybredni, każdy lubi inny napój!), ale jeszcze zupełnie swobodnie umieściliśmy trzy telefony komórkowe i na wszelki wypadek linkę holowniczą. Ale po co nam linka; dopóki nasz rumak nie uwięźnie powyżej szyb, wyjeżdża o własnych koniach (mechanicznych oczywiście!).
I tu się zaczyna coś, przy czym księgarnia w Toronto to takie małe stworzonko ze znanej reklamy telewizyjnej! Wyjeżdżamy z lasu i na którymś z kolei zielonym polu rudel saren! Nic w tym dziwnego, przedtem już spotkaliśmy ich kilkanaście. Ale tamte liczyły sobie po 5 czy 10 zwierząt. W tym, na kilkunastohektarowej oziminie stoi ich chyba 60, pomyliło mi się liczenie! I nawet jeszcze nie to jest ewenementem przekraczającym nasze (to znaczy moje i Marcina) wyobrażenia! Tych kilkadziesiąt saren nie ucieka w popłochu przed samochodem! Obserwują nas, czasem podnoszą łby znad żerowiska, a potem obojętnie skubią dalej piórka oziminy! Wreszcie, gdy granica bezpieczeństwa stada zostaje przekroczona, ładnie rządkiem odchodzą!
Odchodzą, nie uciekają w popłochu! Myśliwi wiedzą, z jakiego powodu!

Wreszcie siadamy na ambonach. Mamy przecież obiecane u Kamila dziki.
W wielkości obwodu, w mnogości zwierzyny, w całej tej nawale zaskoczeń nie pamiętam nazw terenów, łąk, jarów i pól. Wiem tylko, że gdy usiadłem na ławeczce kilka metrów nad ziemią i ledwie zdążyłem załadować sztucer, skądś pojawił się nagle byk jelenia, okrążył moją siedzibę i sobie poszedł!
Nie bardzo żałowałem, że nie chciał mi towarzyszyć w zasiadce, bo Marcin mi potem opowiedział, że pod ich ambonę przyszło byków 12 (słownie dwanaście!), niektóre jeszcze z niezrzuconym orężem!
I znów kanadyjska księgarnia to pikuś! Za chwilę miałem pod amboną lochę, a gdy jej się lepiej przyjrzałem, dołączyły 4 jej siostry i urządziły w promieniu 20 m bar mleczny! Kto widział taką scenę, ten wie, że odda się za nią największe zdobycze! Ta piąta sztuka była najmniejsza, już myślałem, że to jakiś przelatek, już oczami wyobraźni dopatrywałem się u niej pędzla, ale zachowanie jej mnie zastanowiło. Była niespokojna, biegała, krążyła wokół nęciska, by wreszcie po kilku minutach zniknąć w gąszczu tarnin. Wtedy już byłem pewien: paciuki zostały gdzieś tam w barłogu, cierpliwie czekając na powrót matki! Cudowne dzieło natury!
Jakoś nawet żaden z nas nie żałował, że wróciliśmy do domu bez strzału!

Tak zeszły następne dwa dni. Trzeciego z wielką werwą i w licznym towarzystwie takich jak i my łowców, wywieźliśmy w wyznaczone miejsca dwie ambony, które wcześniej już były zbite w całości i po chyba godzinie czy dwóch stały zabetonowane i gotowe na udział w kolejnych myśliwskich przeżyciach. Wieczorem zaczęło dobrze wiać, ambona przypominała tunel aerodynamiczny! Usiadłem chyba w rewirze trzecim, jak poinformował mnie Kamil i za godzinę miałem pod lasem watahę czarnych. Szły w dół, w moją stronę, szły z wiatrem, więc byłem pewien, że będę je miał na patelni. Ale dziki nagle straciły ochotę na wybraną marszrutę i stanęły na środku wielkiego, uprawionego pola. Dopiero później wyjaśniło się, dlaczego nie poszły dalej: trafiły na świeży zasiew i miały co wybierać z pulchnej gleby. Nie było mowy, że ruszą się stamtąd.
Na odsiecz przyszli towarzysze łowów. Oni też widzieli dziki, ale okazało się, że inne, i tamte ich zwietrzyły. Więc spróbowali „mojej” watahy. A ja zostałem u góry jako obserwator!
I oto siedzę 4 m nad ziemią, niebo lekko zachmurzone, ale poświata księżyca dająca wgląd w rozległe pole. Widzę jak Kamil z Marcinem idą wprost na żerującą watahę. Nie dowierzam: przecież za chwilę zostaną zoczeni przez dziki. Ale to tylko z góry tak widać! Dostrzegam przez lornetkę kępkę tarniny na linii łowcy – zwierzyna. Więc na razie są niezauważalni i wiatr mają dobry. Gdy dochodzą do tarnin, zasłona się kończy. Stoją kilka minut, ale nie rozumiem ich taktyki.
Nie jestem wprawdzie nowicjuszem, mogę się pochwalić dużo ponad setką czarnej zwierzyny na koncie, ale gdzie mi tam do Kamila z jego niemal czterokrotną przewagą! Wiem jednak, że u mnie w łowisku dziki już by pierzchły. Te stoją, nie reagują, potem Marcin opowiadał, że podchodząc rozmawiali, dziki były nie dalej niż 50 – 60 metrów.
Na ambonie czas mi się niezmiernie dłużył, a oni rozmawiają dalej. Marcin ma strzelać pierwszy.
Rozmowa przybiera ponoć charakter humorystyczny, ale nie dla Marcina, któremu nogi drżą, to jego debiut! „Krzyż mi się buja!” mówi Marcin. Co ja Ci poradzę – odpowiada Kamil. Jak będziesz gotów, powiedz. I „bach” było całkiem niespodziewane. Jeden przelatek zostaje w ogniu, reszta rusza w stronę lasu. Kamil prowadzi w lunecie drugiego z watahy, strzela na połeć i jest drugi! Bez zawahania, w tej grupie równolatków nie było lochy!
A ja siedzę na ambonie i jestem usatysfakcjonowany i dumny! Jakie to szczęście mieć takich Przyjaciół i dzielić z nimi łowiecką przygodę!

Tego wieczoru pada jeszcze jeden dzik, też 30 kilogramowy przelatek (przelatek, nie warchlak, bo jest już kwiecień!). Po końcowych misteriach wieziemy zdobycz do Łowczego, gdzie znajduje się chłodnia. Dzień wcześniej poznajemy Kol. Waldka, który życzliwie odnosi się do gości, zaprasza, poleca opiece św. Huberta. I okazało się, że skutecznie!

Wspominałem na początku, że cała historia tych łowów zaczęła się w styczniu u Roberta. Teraz na odjezdnym spotykamy się z Ojcem naszego Kolegi. Też myśliwy, pochodzący z Kresów dawnej Rzeczpospolitej i jeszcze ją pamiętający. Jakoś symbolicznie wiążą się te dwa miejsca na mapie Europy: Lwów, stolica Galicji i Wrocław, stolica Dolnego Śląska. Dzisiejsi mieszkańcy tych stron pamiętają, skąd w większości pochodzą! Pamięć naszego nowego znajomego jest też doskonała, jak i zdrowie; Tata Roberta mając 82 lata przyjeżdża rowerem. Szybko znajdujemy wspólny temat, bo wspólne są nasze losy: Kresy, wygnanie, wojna! Ale to już inne opowiadanie!

Gdyby ktoś sądził, że brakło tym łowom otoczki tradycji i kultury łowieckiej, bo o tym mało piszę, to nie ma bardziej mylnego wyobrażenia! Jest coś z tej przedziwnej atmosfery dawnych łowów również w domach naszych Przyjaciół: niezwykłe salony myśliwskie, wieczorne spotkania przy herbacie, długie Polaków nocą rozmowy, a nawet wyrozumiałość i zainteresowanie żon Kolegów naszymi sukcesami! Niech bór Wam darzy wzajemnością!

Po tygodniowym polowaniu, pobycie w przepięknej Krainie, gdzie co druga bodajże miejscowość w swej nazwie ma cząstkę „Zdrój”, gdzie zobaczyłem wodospad niemal połowy wysokości Niagary, gdzie wspaniali ludzie okazują przyjaźń i serce bezinteresownie; w Krainie, do której, jak pisał Wieszcz: „Do kraju tego, gdzie winą jest dużą popsować gniazdo na gruszy bocianie, bo wszystkim służą... Tęskno mi, Panie...” i ja będę tęsknił przez lata!

Przyjaciołom z tych łowów pamięć i te słowa poświęcam!




09-12-2012 13:38krzysiek77Przyjaźń-to jest w naszej pasji najważniejsze... Darz Bór!
19-09-2012 11:55KociskoPięknie ! Miło poczytać o pięknych przygodach przyjaciół po strzelbie!
23-05-2012 22:46janiWitaj ULMUS!
A mnie znów wydaje się Twój styl niezwykły: zwięzłość i Hemingwayowska precyzja wypowiedzi! Oszczędność słowa przy mojej paplaninie! He he!
A ze Wschodem mam Rodzinne paralele, Brat Matki mieszkał na Wołyniu jako osadnik wojskowy! Po "wyzwoleniu" przez Armię Sowiecką wyjechał na bezpłatny urlop nad Morze Białe! A potem Anders, Iran, Liban, Monte Cassino i Anglia do końca życia! Pozdrawiam!
23-05-2012 11:51ULMUSJani , Ty jesteś nasz człowiek ze wschodniej Polski :) . Dobrze myślę ? Pewnie dlatego tak dobrze czyta mi się Twoje opowiadania, pełne treści nienapisanych , które siedzą człowiekowi w duszy i tylko między wierszami można je spotkać.
Pozdrawiam.
Darz Bór !
19-04-2012 21:00Marcin HutnikTo co przed laty zaczynało się jako przygoda z łowiectwem młodego chłopca, stało się życiową pasją dorosłego człowieka. Dziękuje Kamilowi oraz Janiemu za to polowanie, które na zawsze pozostanie w moim sercu. Darz Bór!
17-04-2012 22:59Jozef StarskiNo Janku, gratuluję takich przygód i tych emocji przelanych na papier...Niemniej jednak brakowało mi w tym opowiadaniu wyjaśnienia, jak poradziliście sobie z tymi, trzema, różnymi buteleczkami...
Ja Cię do żadnej księgarni w Toronto nie zabierałem...to zrobił ktoś inny. Dla odświeżenia kanadyjskich przeżyć, abyś mógł je nadal odkrywać w swoich opowiadaniach - przypominam - zaproszenie do odwiedzenia mnie/nas w kanadyjskich lasach, gdzieś w rejonie Temagami, nadal otwarte, aktualne...Przyjeżdżaj...na Twoje ulubione polowanie, na jarząbki...a i rybki też się znajdą...Druga połowa września tego roku! Czekamy z Grażyną!
17-04-2012 12:49fousekMiło mi było, pamiętajcie o jesieni..

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.