strona główna forum dyskusyjne

























Waldek i Kazik rano w sobotę 9.XI przed wyjazdem na polowanie Spotykanie na miejscu zbiórki przed zbiorówką Paśnik pełen karmy Waldek ze swoim bieszczadzkim trofeum Jeden z miotów odbywał się dosłownie przy granicy polsko-ukraińskiej Zakończenie i omówienie pierwszego dnia polowań Łowczy podsumowuje wyniki polowania Pieczenie kiełbasek po polowaniu Skórowanie lisa - trofeum Waldka Spotkanie z myśliwymi w gościnnym domu Kazika Myśliwskie opowieści i wspomnienia Najciekawsze wspomnienia ma oczywiście łowczy Ognisko w ośnieżonym lesie Nieodłączni towarzysze łowów Trofeum wilków - piękny ósmak
BIESZCZADZKIE POLOWANIE

Po raz drugi w życiu mam okazję zapolować w najpiękniejszych polskich górach - Bieszczadach. Kiedy wyjeżdżałem stamtąd w zeszłym roku po rykowisku (na którym strzeliłem pierwszego w swoim życiu byka), wiedziałem że tam wrócę.

Okazja nadarzyła się już po roku. Dzięki zaproszeniu jakie otrzymałem od Kazika Suchego mam okazję wraz z kolegą z mojego koła Waldkiem Tymoszewskim wziąść udział w polowaniu zbiorowym w obwodach Koła Łowieckiego "Jarząbek" w Ustrzykach Dolnych. Święto 11.XI wypada w tym roku w poniedziałek, tak więc planowane polowanie ma potrwać razem trzy dni (9-11.XI).

Ponieważ mamy do przejechania ok. 800 km, już wczesnym rankiem w piątek wyruszamy terenową Hondą Waldka w daleką podróż. Polskie drogi nie są przystosowane do szybkiej jazdy, a my chcemy jak najwięcej kilometrów przejechać za dnia. Czeka nas więc wiele godzin monotonnej jazdy. Zabieram sztucer i bocka, a Waldek kniejówkę. Do tego jeszcze odpowiednie ciepłe ubrania, bo w Bieszczadach jest już prawdopodobnie zima. Trzy dni przed wyjazdem dostaję od Kazika e-maila: "Pogoda jak na razie zimowa. Ponowa utrzymuje się, na razie ok. 10 cm, w lesie miejscami nawet więcej. Dzisiaj cały dzień utrzymywał się lekki mróz. Boczne drogi trochę oblodzone. Niestety od piątku zapowiadają ocieplenie, może jak to często bywa w górach będzie inaczej". Nie wiemy więc dokładnie co nas czeka, ale przygotowani jesteśmy na każdą pogodę. Nastroje mamy dobre, a radiowe prognozy zwiastują dobrą pogodę i lekki mróz na weekend. Na miejsce przyjeżdżamy po 12 godzinach pokonując dokładnie 800 kilometrów. Średnia prędkość wychodzi więc poniżej 70 km/h.

Po rozpakowaniu bagaży siadamy do kolacji i wypytujemy Kazika o szczegóły polowania. Dowiadujemy się, że w sobotę i niedzielę polujemy zbiorowo, a w poniedziałek być może uda się zapolować w obwodzie łowieckim tzw. "administracyjnym". Jest to teren wyłączony z dzierżawy przez koła łowieckie i przeznaczony na indywidualne polowania.

Sobota. Pobudka o godzinie 6.30. Zbiórkę mamy o 8.00 więc całkiem spokojnie przygotowujemy się do polowania. Pogoda na dworze bardzo ładna. Pogodne niebo, kilkanaście centymetrów śniegu, bezwietrznie. Udajemy się na zbiórkę, gdzie jesteśmy bardzo serdecznie witani przez obecnych myśliwych.

W polowaniu bierze udział razem z nami 18 myśliwych. Łowczy prowadzący polowanie przedstawia planowaną do odstrzału zwierzynę. Z uwagi na wykonane plany nie wolno strzelać do łań i cieląt. Jedyne cielę do odstrzału pozostanie na poniedziałek. Do byków prawo strzału mają myśliwi posiadający indywidualne odstrzały zgodnie z klasą wieku. Pierwszy miot jest dla nas - myśliwych z nizin - niezłym wysiłkiem fizycznym. Dostajemy zadyszki idąc na stanowiska pod wysoką górę. Przy okazji podziwiamy kondycję nawet starszych od nas wiekiem myśliwych. Jednak miła atmosfera i przepiękne widoki są wystarczającą rekompensatą za trudy wspinaczki. Teraz pozostaje tylko czekać aż ruszy naganka. Moje stanowisko wypada pod strzelistą jodłą. Korzystając z okazji rozglądam się dookoła, aby jak najwięcej zapamiętać z pobytu w Bieszczadach. W pobliżu widzę paśnik pełen siana. Wyobrażam sobie jaki wysiłek wkładają tutejsi myśliwi w budowę urządzeń łowieckich i dostarczanie zwierzynie karmy w zimie. O wiele łatwiej dokonać tego w naszych nizinnych łowiskach.

W pierwszym miocie słychać tylko jeden strzał. Po zakończonym pędzeniu schodzę na dół stoku jako jeden z pierwszych. Nie wiem na razie kto i do czego strzelał. Stojąc razem z innymi myśliwymi rozważamy co będzie na pokocie. Po chwili widzę, że to Waldek niesie strzelonego lisa. Wszyscy zachwycają się pięknym trofeum i składają gratulacje. Polowanie już jest udane, bo mamy króla, ale to jeszcze nie koniec. W drugim miocie czeka mnie dłuższa wspinaczka i dojście na wylosowane stanowisko. Podziwiam po drodze ten jeden z ostatnich tak pięknych zakątków Polski. Lasy bieszczadzkie znacznie różnią się od kaszubskich suchych borów, sadzonych kiedyś "pod sznurek". Tu przyroda zachowała jeszcze swój urok. Drugie pędzenie odbywa się na granicy państwa.

Linia myśliwych ustawiona jest dosłownie kilkanaście metrów od słupków granicznych. Koledzy pouczają nas, że w tym miocie strzał do zwierzyny musi być stuprocentowy i nie ma możliwości dochodzenia postrzałka wychodzącego poza miot. Tam po prostu jest Ukraina. Taka bliskość granicy dodaje dreszczyku emocji. Ponieważ wypadło mi jedno z dalszych stanowisk, krócej później czekałem na rozpoczęcie pędzenia, jednak samo dojście wymagało nie lada wysiłku. Po drodze mijamy wiatrołomy. Przed każdym zastanawiam się, czy łatwiej jest go obejść, czy przejść górą. Trudny górzysty teren nie pozwala na szybkie i sprawne usuwanie takich "przeszkód", co jednakże dodaje uroku bieszczadzkim lasom i tworzy klimat dzikiej pierwotnej puszczy. Drugi miot kończy się dwoma strzałami. Okazało się, że tym razem strzelono 2 kozy.

Po zbiórce myśliwych, odegraniu sygnału "Koniec polowania" Łowczy podsumowuje wyniki dzisiejszego polowania, ogłasza króla polowania, i na koniec zaprasza wszystkich do ogniska na pieczenie kiełbasek. W tym czasie jeden z Kolegów zabiera się za skórowanie lisa. Jest mistrzem w kole i zajmuje mu to tylko 12 minut.

Wieczorem spotykamy się z częścią myśliwych w gościnnym domu Kazika, gdzie przez długi czas snują się myśliwskie opowieści i wspomnienia najbardziej chyba doświadczonego w tym gronie łowczego. Na ścianach możemy podziwiać trofea byków bieszczadzkich i inne pamiątki myśliwskie gospodarza domu.

Drugi dzień wita nas zadymką śnieżną. Zgodnie jednak z maksymą Kazika, dla myśliwych pogoda jest tylko dobra lub bardzo dobra, wyruszamy na zbiórkę. Tym razem polujemy w 16 strzelb. Planowane są tak jak wczoraj dwa mioty. Zwierzyna do odstrzału również jak w dniu wczorajszym. Już w czasie zbiórki opady śniegu ustają, co poprawia wszystkim nastroje. Śniegu w lesie więcej, a więc i dojście na stanowiska trudniejsze. Dzisiaj nie wspinamy się na tak wysokie wzgórza. Zauważam, że zarówno wczoraj jak i dzisiaj krążą nad nami kruki, które widać i słychać wszędzie. Nie opuszczają nas przez całe polowanie. Jest ich tak dużo, że zaskakują liczebnością. Dowiaduję się przy okazji, że te mądre ptaki "wiedzą", że po polowaniu zostają w lesie patrochy ze strzelonej zwierzyny i jest to dla nich wyśmienite i łatwe do zdobycia pożywienie.

Stojąc na stanowisku w gęstym ośnieżonym lesie słyszę ok. 50 metrów na prawo jakiś szelest. Przygotowuję więc sztucer do strzału i zamieram w bezruchu. Trzask gałęzi przesuwa się w lewo wzdłuż linii myśliwych i wiem, że za chwilę zobaczę jakąś zwierzynę. Po chwili podchodzi do mnie na odległość najwyżej 15 metrów chmara jeleni. Stają przede mną i mogę przez chwilę podziwiać kilka łań, cielaka i dwa byki. Niezapomniane wrażenie. Teraz żałuję, że trzymam sztucer, a nie aparat fotograficzny, który mam w kieszeni. Nie mogę się jednak ruszyć, aby nie stracić nawet chwili z tego pięknego widoku. Po pędzeniu okazuje się, że w miocie było więcej jeleni. Strzelony został tylko jeden lis. Drugie pędzenie kończy się również tylko jednym strzałem. Tym razem na pokocie leży koza. Tak jak wczoraj rozpalane jest ognisko i na zakończenie jemy najsmaczniejsze na świecie pieczone kiełbaski (wyrób własny jednego z członków koła). W czasie tych dwóch dni polowania towarzyszą nam dwa gończe polskie, niezastąpione w górskim terenie.

Ostatni dzień naszej bieszczadzkiej przygody zaczynamy bardzo wcześnie. Umówieni jesteśmy o godzinie 5.30, a do przejechania mamy 20 kilometrów. Spóźniamy się na zbiórkę kilkanaście minut. Czekają na nas pracownicy służby leśnej i dodatkowo dwa UAZ-y. Okazuje się, że każdy z nas będzie polował osobno. Kazik, Waldek i ja dostajemy podprowadzających i wyruszamy do obwodu. Mamy prawo odstrzału łani a będziemy polować na terenie dawnego słynnego obwodu "arłamowskiego", gdzie dawniej polowali przedstawiciele władz i zaproszeni przez nich goście. Miejscowość Arłamów kojarzy się także z innym wydarzeniem w historii współczesnej Polski, a mianowicie internowaniem w stanie wojennym ówczesnego kierownictwa Solidarności, w tym także L. Wałęsy.

W teren jadę UAZ-em, który nie ma szyb w przednich drzwiach. Siedzę z prawej strony kierowcy i cieszę się, że włożyłem na siebie odpowiednie ubranie. Plusem tego jest to, że pomimo mrozu mogę dokładnie obserwować teren. A było co oglądać. Przy okazji staram się jak najwięcej dowiedzieć o Bieszczadach i polowaniach. Dowiaduję się np., że według badań naukowych wilk zjada w ciągu roku 1200 kg mięsa. Dla mnie jest to niewyobrażalna ilość. Niech każdy policzy ile to jest jeleni, dzików, saren i owiec. A przecież nie wszystko co wilk zabije zjada do końca. Łatwo wyobrazić sobie, że kilka wilków potrafi zniszczyć cały dorobek hodowlany koła.

Po drodze spotykamy jelenie i sarny. Nie mam jednak możliwości oddania strzału. Nie żałuję jednak tego, gdyż to co w czasie tego jednego ranka zobaczyłem na długo pozostanie mi w pamięci. Warto tu dodać, że wysłużony już UAZ radził sobie w trudnym terenie nie gorzej niż jakiś zachodni terenowy samochód. Po prostu nie było dla niego przeszkód w pokonywaniu praktycznie nie przejezdnych górskich terenów.

W pewnej chwili mój podprowadzający zauważa kilkaset metrów w dali na stoku kilkanaście kruków. Od razu widać, że siedzą przy jakiejś padlinie. Nie sposób jednak dostrzec przez lornetkę co to jest. Pracownicy służby leśnej decydują, że trzeba tam podjechać i zobaczyć co się stało. Tu także mogłem podziwiać osiągi UAZ-a. Jazda po bezdrożnych stokach, pełnych dziur, w kilkudziesięciocentymetrowym śniegu mogłaby być reklamówką dla firm produkujących samochody terenowe. Ze szczytu widać w dali wioskę. Dowiaduję się że to już Ukraina. Podjeżdżamy do padliny i pierwszy raz widzę to o czym do tej pory tylko słyszałem. Kruki siedzą na padlinie jelenia, pięknego ósmaka. Wokół na śniegu wyraźnie widać tropy wilków. Teraz zauważam, że nie zabrałem aparatu, który został w samochodzie Waldka. Odcinamy łeb z porożem i wracamy na umówione wcześniej miejsce.

Po krótkim odpoczynku i posiłku jedziemy zwiedzić Arłamów. Jest to przepięknie położone miejsce. Dwa wyciągi narciarskie, możliwość jazdy konnej i wiele innych atrakcji. Wnętrza ośrodka obwieszone licznymi trofeami myśliwskimi. Po południu ponownie wyruszamy w teren. Tym razem spróbujemy polowania z ambon. Wprawdzie każdy z nas miał możliwość podziwiania chmar jeleni na dalekich stokach, jednak i tym razem wszyscy wracamy bez upolowanej zwierzyny.

Nadszedł czas powrotu. Trzy dni spędzone na polowaniu w ośnieżonych Bieszczadach upłynęły bardzo szybko. Żal odjeżdżać zwłaszcza, że spotkaliśmy się z wyjątkową życzliwością i gościnnością. Mamy nadzieję, że i my będziemy mogli kiedyś gościć bieszczadzkich myśliwych w naszych łowiskach.

Darz Bór Koledzy.

Opracował 10/12/2002
Piotr Gawin

Powrót do polowań


Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.